Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/296

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   290   —

— Zawsze stosować się będę do rozkazów papy.
Hektor poważał ojca rzeczywiście i rozmyślnie. Najprzód zależał od niego, bo dostawał mało pieniędzy w stosunku do wielkiego majątku pana Norberta; powtóre — znał ojca i wiedział, że nie dobrze jest sprzeciwiać mu się, owszem, trzeba go słuchać; wreszcie spostrzegł już dawno, że ojciec jest bardzo doświadczony, a dąży zupełnie do tego samego, co on: do wywyższenia siebie i swej rodziny, której ulubionym przedstawicielem był syn jego, Hektor. Nie trudno było zatem Hektorowi czcić i kochać ojca, jak siebie samego.
Po krótkim namyśle odezwał się znowu Norbert:
— Czy na obiedzie nic nie zamyślasz przedsięwziąć?
— Wątpię, aby to było możliwe. Kroki wstępne poczyniłem: panie są chyba po mojej stronie. Hellego starałem się ująć wszelkimi sposobami — i dzisiaj jeszcze.
Opowiedział przysługę oddaną przy odsłonięciu pawilonu machin. Pan Norbert kiwał głową, pochwalając.
— Przygotowania dobre — rzekł. — Teraz powiedz tylko, czy czujesz w sobie dostateczną odwagę, by ożenić się z panną Helle?
— Odwagę? — zapytał zdziwiony Hektor — panna bardzo mi się podoba...
— Nie o to pytam. Przewiduję dalej i mam