Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/275

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   269   —

stosunek pozostał niezmienny w pozorach, lecz dusze dwojga młodych miały z sobą zatargi. I czasem posępne oczy Jana zwracały się do Halszki z milczącą wymową:
— Więc i tyś marna, jak inni?...
A gorące spojrzenie dziewczyny odpowiadało:
— Już nie będę...
Ostatniego dnia Dołęga czuł się jeszcze bardziej rozdrażnionym, niż dni poprzednich. Panował ciężki upał, rozmowa z księżną była tylko powtórzeniem przekładań o niemożliwości małżeństwa Andrzeja z Hellówną, sam Andrzej gdzieś się krył i obiecywał oddać list do Hellego dopiero późno wieczorem; Reckheim, pani Hohensteg drażnili Dołęgę niepomiernie samem swojem istnieniem w zamku. Czuł też ciągle pragnienie wywołane przez upał, a może i przez wewnętrzną gorączkę. Bezczynny, beznadziejny, rzucił się po południu na łóżko w swojem mieszkaniu, pragnąc się zdrzemnąć. Ale troski nie opuściły go i ciężkie mary krążyły ciągle około postaci Halszki. Wydało mu się w półśnie, że rozmawia z księżną o przyszłem małżeństwie Halszki z Reckheimem, i że proszą Zbarazcy jego, Dołęgę, aby oznajmił o tym związku Hellemu, dodając uwagi o stosowności tego wyboru, o przyzwoleniu Zbązkiego, o łączeniu się równych z równymi... Jan wzbraniał się od podobnej misyi, ale czuł, że i na to trzeba będzie się zgodzić... może to nawet będzie zręcznie?...
Tak ciężkie myśli powikłały się w sennej gło-