Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   21   —

o poprawność i ostateczną przewagę swego zdania, co mu zyskało przydomek »ortografa« — ja państwu powiem: trzeba odróżnić stary War, to jest basztę zachodnią i część południowej, od nowych dodatków. Baszta zachodnia...
Nikt nie chciał słuchać tych wywodów, zaczem baron pochylił się do siedzącego przy nim Szafrańca i kończył rzecz ciszej. Szafraniec potakiwał z lekka, żując poważnie śniadanie i milcząc.
Słońce wydobyło się z chmur, powietrze rzeźwe, przesycone wonią sosnową, zapełniło wszystkie piersi dobrobytem i fantazyą. Obecność dwóch pań nie wprowadziła do altany atmosfery salonowej; mężczyźni byli u siebie, a panie udawały towarzyszów broni, co nawet ubiór ich krótszy wyrażał. — Głos zabierała głównie pani Iza. Halszka znużona, opierała się o słup altany i siedziała cichutko między starym Szydłowskim i Szafrańcem, czasem tylko otwierała usta do uśmiechu, który był promienisty.
Zaraz rozmowa zeszła na myśliwstwo. Ten opowiadał o najświeższych wrażeniach dnia, tamten porównywał ilość zwierzyny z przeszłoroczną:
— Stan sarni wyborny, wszędzie je widać. Zajęcy może trochę mniej — zimna była wiosna. — Kersten opowiadał o »strekach« na polowaniach szląskich, gdzie go zaproszono, temu lat 20, specyalnie dla arcyksięcia X., z którym był w przyjaznych stosunkach.