Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   20   —

rzy, jak reszta świata, musieli być niegdyś parweniuszami. Prawda Izo?
Siadali wszyscybez porządku, ani hierarchii, — po myśliwsku. Pani Iza, klepiąc dłonią ławę przy sobie zapraszała uśmiechem i giestem Hektora Zawiejskiego, który prześlizgnął się gładko, usiadł i wmieszał się do rozmowy:
— Ale co mówisz, Andrzeju? War jest zabytkiem z trzynastego wieku.
— Z szesnastego — poprawił Andrzej.
— Z któregokolwiek — w całości swej jest cennym zabytkiem — une de nos gloires nationales! Prawda papo? — rzekł zwracając się do ojca — gdybyśmy mieli taki War...
— Tobyście go polakierowali na czarno, żeby był jeszcze starszy — odezwał się podżyły szlachcic, który ze swojej prawdomówności urobił sobie charakter i karyerę.
— Daj pokój, Szydłowski! — bronił syna pan Norbert Zawiejski — Hektor ma słuszność: stare zabytki trzeba szanować nawet z ich usterkami.
Głowa pana Norberta, wielka, łysa, z siwą kędzierzawą brodą i takimiż lokami przy uszach, przypominała barokowych apostołów; był przytem rosły, barczysty i pełen okazałej powagi.
Hektor skubał brodę z pewmem rozdrażnieniem: nie wygadał się, a na pocisk, wymierzony przez Szydłowskiego, skoro już odpowiedział ojciec, syn nie miał powodu odpowiadać.
— Ja państwu powiem — rzekł Kersten, dbały