Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/237

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   231   —

— Nie do takich, jak sądzisz — te panie z mieszczaństwa nie są do nich tak skore... Ktoś obraził pannę, o której mowa, a dokładniej mówiąc: zrobił jej świństwo; że zaś to się stało z powodu mnie, więc ja za nie odpowiadam.
— I poskarżyła ci się ta niewinna? Jesteście widocznie w bardzo ścisłem porozumieniu?
— Nie ona mi się poskarżyła, ale jej ojciec przysłał mi list, który ktoś bezimiennie ośmielił się posłać do jego córki. Ten list wyszydza jej stosunek ze mną. Teraz więc rozumiesz, Izo, co mi pozostaje do czynienia.
— Rozumiem tylko to, że te łyki umieją skorzystać ze wszystkiego, aby cię złapać, a spekulują tutaj na twoją naiwną rycerskość. Kto wie, jakie listy otrzymuje i może jeszcze otrzymać ta przebiegła mała... bo widzę, że jest sprytna: umie spieniężyć lada świstek papieru.
— Może byś była łaskaw a oszczędzać mi słów niepochlebnych o mojej przyszłej żonie. Mam nadzieję, że uczynisz to dla mnie.
— To nie prawda, Andrzeju! — rzekła Iza gwałtownie — ty się nie chcesz żenić, chcesz mnie tylko dręczyć!
— Ciebie? za co? za wszystkie twe dobroci? za piękne dni minione? Owszem, nie zapomnę cię nigdy, Izo, a jeżeli cię uprzedzam o koniecznościach, które...
— Nie prawda, drogi mój! tyś nie stworzony do mieszczańskiej zupy przy kominku, tyś nadto