Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/236

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   230   —

— Nigdy wiersz nie stosuje się dokładnie do usposobienia — ciągnął dalej Andrzej, bo ja się nie wyrywam do goryczy, — mam jej aż nadto. Trzebaby zmienić ostatni wiersz...
— Naprzykład tak: »Ich schmachte nach anderen Küssen« — zapytała Iza.
— Rymowałoby wtedy: »Küssen i Küssen...» a naprawdę w żadnym języku nie rymują jedne pocałunki z innemi pocałunkami...
— Do czego to zmierza? — rzekła pani Hohensteg mniej wesoło — czy do jakich zawodów twoich? Kręcisz coś...
— Nie kręcę, ale zawracam do sprawy, o której muszę z tobą pomówić. Liczę na przyjaźń twoją i na współczucie. Doszedłem do takich zawikłań, że będę się musiał ożenić.
— Andrzeju! — krzyknęła głucho Iza.
Zbarazki był przekonany, że ona, a nie kto inny, napisała list bezimienny do Maryni; miał nawet tego poszlaki. Był mocno oburzony na Izę, ale, czując wstręt do scen i gwałtownych wyrzutów, postanowił dręczyć ją spokojnie.
— Zgadujesz zapewne z kim, moja droga. Różnice stanów są ostatecznie przesądem, a osoba, o którą chodzi, ma tyle osobistej dystynkcyi, że potrafi być księżną Zbarazką, Namyślałem się jednak długo, gdy tymczasem zaszły pewne wypadki, które postanowienie moje muszą przyśpieszyć.
— Wypadki? — więc doszło między wami do wypadków?