Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   226   —

sokiego urodzenia. Koryatowicz dowodził coś o wyścigach konnych paru młodzieńcom z sąsiedztwa, śledzącym uważnie ruchy, ubiór i zwroty mowy arbitrów elegancyi. Dołęga zaś szedł na skrzydle tego oddziału, milcząc.
Pośród jednego z niższych trawników, widocznych z tarasu zamkowego, bił wodotrysk, oświetlony dzisiaj ogniem bengalskim. Halszce przyszła myśl, aby się panie ugrupowały na ocembrowaniu wodotrysku, a mężczyźni u ich nóg. Tak się zapaliła do tego pomysłu, że już biegła w tam tę stronę wązką ścieżką między trawą, zostawioną tylko na przejście dla ogrodnika.
— Halszko! tam rosa! nogi zamoczysz! — wołał Koryatowicz i wstrzymał żonę, która już się wybierała za Halszką.
— Potrzeba nam tylko pań i panów na trzy grupy, aby je widać było od tarasu — wołała Halszka.
— No, czy nikt nie pójdzie za mną? Panna Kostkówna i panna Gnińska zdecydowały się. Z mężczyzn ruszył zaraz Reckheim, Szafraniec i Zawiejski. Tylko Dołęga pozostał z Koryatowiczami i resztą ociągających się.
Przy fontannie okazało się jednak, że brzeg cembrowania jest zupełnie mokry i dochodzą do niego odpryski wody. Mimo to Halszka, rzuciwszy chusteczkę z ramion na mokry kamień, usiadła w malowniczej pozie i rzekła:
— Teraz kto chce niech przedemną klęknie.
Natychmiast Reckheim i Szafraniec, nie zważa-