Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.




XXVII.

Ciotka Temira nie mogła wytrzymać na górze i dała się Halszce sprowadzić do parku. Tam siadła na ławce i stanowiła niby oś wirujących naokoło rozmaitych, mniej więcej miłosnych, pragnień. Od czasu do czasu jedna z pań przysiadła się do staruszki dla dowodnego okazania, że się nie oddala od towarzystwa i nie ma podejrzanych zamiarów.
Panny trzymały się razem: Halszka, Zosia Kostkówna, dwie Gnińskie; z niemi młoda księżna Koryatowiczowa, przyjaciółka Halszki. Szły rzędem, albo kupką, której układ zmieniał się czasem przy zwrotach i skrętach. To grono jasnych sukien, różowych twarzy i ramion oblegały fraki dobrego kroju na mniej więcej pokaźnych torsach młodzieży. Reckheim manewrował, aby być bliżej Halszki, ale ona zwracała się dzisiaj do Szafrańca, który może podpił sobie przy wieczerzy, bo go zwykła powaga mniej dławiła: ruszał się żywiej i wyglądał sympatyczniej. Hektor Zawiejski rozmawiał ze starszą panną Gnińską, nieładną, ale wy-