Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   203   —

nia, oddał go jakiemuś robotnikowi i wziąwszy Jana pod rękę, odprowadził go od miejsca robót.
— Przyjechałem, aby cię poprostu przeprosić — mówił Zbarazki miękko, niemal zalotnie — nerwowa baba ze mnie. Zaraz wczoraj zrozumiałem, ze babrzesz się w tej sprawie przez przyjaźń dla mnie, ale tak mnie ta nowa komplikacya wściekła, żem nie wiedział już, czy stłuc butelkę, czy się na ciebie obrazić. Wybrałem to ostatnie, jako wygodniejsze. No, Janku, mój stary, nie gniewaj się.
— Ani myślę, Andrzeju! sam byłem zły na siebie, że dałem sobie wpakować ten list przez Hellego.
Łatwo się przeprosili, bo zrozumieli, że nic nie mają sobie wzajemnie do przebaczenia.
— Namyślałem się przez całą noc i doszedłem tylko do jednego wniosku, że list ten napisała kobieta, wiem która.
Dołęga milczał; Andrzej, spojrzawszy na niego, ciągnął dalej:
— To cię mniej obchodzi, prawda? Chciałbyś wiedzieć, a nawet musisz wiedzieć, jak odpowiem na interpelacyę Hellego.
— Jeżelibyś mógł bez mojego pośrednictwa rozmówić się z Hellem, to i owszem. Twoje postanowienie obchodzi mnie głównie ze względu na ciebie.
— A! masz dosyć tych zleceń? wierzę — uśmiechnął się Zbarazki. — Ale nie wykręcisz się, będziesz musiał mnie wysłuchać i poradzić mi. Zgóry