Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   201   —

Zamówił cicho jakąś mięsną potrawę i kazał dać wina do swego mieszkania, gdzie po chwili zasiedli obaj koledzy przy otwartych oknach. Puszczyk płakał w parku. Andrzej zamknął okna.
— Nie cierpię puszczyków, dlatego musiała bestya wleźć dzisiaj pod same okno! Mam już taką seryę przyjemności od miesiąca
— A ja ci przynoszę jeszcze jedną kwaśną nowinę — rzekł Dołęga.
Zbarazki odepchnął niecierpliwie kieliszek; twarz jego przybrała wyraz kapryśny.
— Co? jaką? gadaj prędzej! nie potrzebujesz mnie przygotowywać, nie zemdleję.
— Twoje zalecanie się... staranie się o pannę Helle nabrało już rozgłosu; trzeba z tem coś począć.
— Wielka mi nowina! sam wiem o tem dobrze.
— Ale o tem nie wiesz.
Dołęga wyjął z pugilaresu list bezimienny i oddał go Zbarazkiemu, który spojrzał najprzód na kopertę, poznał swoje niby pismo i zapytał z niehamowanem rozdrażnieniem:
— Cóż to jest?!
— Ha, przeczytaj.
Andrzej przeczytał, obejrzał znowu kopertę, zbladł i zesztywniał.
— Jakim sposobem ty to masz w ręku i co ci mam odpowiedzieć?
— Powiem ci otwarcie. Helle przejął ten list,