Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   147   —

tak się zachowuje młode małżeńswo w wagonie? No — i ty tego nie możesz wiedzieć.
— Aha, prawda! — rzekł Andrzej, nie odpowiadając na pytanie — mam do ciebie interes. Kokietujesz Reckheima, a potem jesteś dla niego niegrzeczna.
— A daj mi z nim pokój.
— Poczekaj — mówię, że mam interes, o którymbym nawet zapomniał. Był u mnie przedwczoraj Reckheim, i skarżył się na ciebie.
— Jak on śmie?!
— Halutka! cicho siedzieć! — Źle mówię, że się skarżył; owszem prosił o wytłómaczenie. Najprzód miał długą przemowę o twoich wielkich zaletach, przy której ja siedziałem, jak głupi...
— Dlaczego? mogłeś mnie także chwalić.
— No dobrze... ale potem zaczął mi opowiadać o jakiejś scenie na przyjęciu u Kostków, na tem ostatniem. Cóżeś ty mu tam powiedziała?
— Nic mu nadzwyczajnego nie powiedziałam.
— On mówi, że nie zrozumiał, boś się zwróciła do Zosi Kostkównej po polsku.
Halszka parsknęła nagle śmiechem:
— Aha, już wiem!
— Więc ponieważ nie zrozumiał — ciągnął Andrzej — zapytuje, jak to ma wziąć, boś mu się wydała gniewną potem.
— A to paradne! — zawołała Halszka, zanosząc się od śmiechu, który się już udzielał Andrzejowi.
— Cóż mu więc powiedziałaś?