Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Sprawa Dołęgi.djvu/146

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   140   —

— Nie, już niepodobna — protestowała pani Wadowska — trzeba koniecznie wracać do domu.
— W takim razie muszę pożegnać panie.
Marynia spojrzała niespokojnie na Andrzeja i na oddalający się powóz.
— Czy to pana znajoma?
— Nie poznałem zdaleka, ale może być. Lepiej na wielkich drogach nie pokazywać się razem. Pani Wadowska zapewne jest tego zdania?
— Tak, tak, do widzenia księciu.
Zbarazki pożegnał się ze szczerem westchnieniem i poszedł najkrótszą drogą ku Belwederowi, podczas gdy panie dążyły ku mostowi Sobieskiego. Wydłużał krok i zmykał bocznemi uliczkami, jak leśny kłusownik, gdy dostrzeże gajowego, poznał bowiem w przejeżdżającym powozie panią Hohensteg.
— Albo to mój pech — myślał — albo, co gorsza, jej węch... Byłem dopadł do mojej dorożki pod Berlwederem, pojadę przez Bagatelę i dalej naokoło...
Tymczasem jednak wspominał Marynię, jej śliczne oczy, jej obiecujące usta, a nawet uczuwał w sobie zupełnie nowe porywy do walki o tę kobietę, do bronienia jej, do złamania przesądów swojej sfery.
Śliczne i dobre dziecko... a jakie wytworne, jakie słodkie i wdzięczne! Wszystko z niej zrobić można, nawet wielką panią.. Żeby nie ten ojciec tylko.. Wolałbym doprawdy, żeby jej matka miała