Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   59   —

pożegnanie, dzisiaj zaś mówił z nią tak słodko i z uszanowaniem, niby z gospodynią — — O medalik prosił — — I dobrze, że ten jej medalik będzie przy nim na długie miesiące rozłączenia: spojrzy kiedy, przypomni — — A czas rozłączenia minie, jak minął i rok ubiegły: roboty dużo przy mleczywie, przy lnie, przy obrządku w oborze — noce będą coraz dłuższe, spać można dłużej — — A kiedy przyjdzie wiosna, to już i on z nią — może i na Wielkanoc?
Ale tymczasem jesień jeszcze ciepła, i żyć można pod niebem, i grzybów dużo po lesie, i odryny jeszcze pełne pachnącego siana — a on coraz dalej, dalej... Tu był, tu jeszcze ślady jego foremnych butów pańskich, a ona niebacznie zagrabia te ślady...
Chwyciła ją rzewność nieuchronna; usiadła przy drodze, głowę na kolanach oparła i płakała. —
A Miś jechał szybko, bo woźnica poganiał, aby powetować opóźnienie i zdążyć na pociąg. Coś ciepłego czuł pod powiekami, niby łzy — coś drżącego śpiewnie w sercu, niby jej głos, niby muzykę. I genialnem, lecz nietrwałem jasnowidzeniem obejmował koleje przyszłego swego życia.
Będzie miał wiele do czynienia z Kobietą w przeróżnych jej postaciach: z Królewną, z Bajaderą, z Przytulną i Złowrogą, lecz nie spotka nigdy takiej dziewczęcej, z dobrej woli poddanej istoty, z którejby i towarzyszka dnia, i ozdoba nocy, i matka zdrowym dzieciom wyrość mogła — nie spotka takiej, jak Warszulka — — —
Przebłyski rajskiego instynktu człowieka w gmatwaninie cennej przez wieki i wytartej przez wieki, wywyższającej i zabójczej, wytwornej i podłej cywilizacyi!
Wiatr wieje — podnosi kurz z ziemi, obrywa już liście — nie może ciągle trwać wiosna. I suszy oczy młodego, suszy mu serce nawiewem coraz nowych wrażeń. Wiatr życia gra na eolskiem narzędziu młodej duszy, znieczula się, dźwięcząc, arfa...

Woźnica zaciął konie i puścił je cwałem.
— A wo i maszyna już fajkę pali, paniczu! — zawołał, wskazując biczem na pochyłą trąbę dymu, wypływającą z dalekiego lasu.
— Trzeba dojechać, Antoni, inaczej czekać musiałbym do nocy.
— Pośpiejem, paniczu. Maszyna stoi tu dziesięć minut, a i naczelnik niczego sobie... człowiek spokojny.