Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   55   —

— Żeby tak strzelba w ręku! — pomyślał Michał — kilkadziesiąt by ich padło z dwóch strzałów — —
Bardzo zaś wysoko pod niebem ciągnęły kaczki już za morze. Gdy je zobaczył Michał, najmocniej ścisnęło mu się serce: był to znak najoczywistszy końca letniej pory myśliwskiej. Zaczynają się masowe polowania na zające; mało ich tutaj, ale gdzieindziej u nas pada ich po kilkaset dziennie! — Zaczynają się i wielkie łowy na grubego zwierza w tej ostatniej, kapitalnie myśliwskiej porze roku, którą on, Michał, przebyć musi na uniwersytecie. — Nie na męki tam jedzie — życie koleżeńskie ma swe ponęty, nawet upojenia — ale czar pól i lasów odbiega w dal na długo — — Za morze ciągną kaczki!
Obejrzał się tęsknie za siebie na topniejący w oddaleniu wysoki pagórek Jużynckiego dworu, ośrodek zdrowych, poetycznych wrażeń lata.
Bryczka zaś wspinała się trudno na stromą »Czerwoną górkę«, dochodząc do granicy Jużynt. Michał, patrząc za siebie, nie widział, że z górki schodziła wolno, świątecznie ubrana w czarny kaftanik i jedwabną na głowie chustkę, pięknie obuta — Warszulka. Na prawem ramieniu opierała wysoki drzewiec grabi. Odwrócił się Rajecki ku koniom, gdy już dziewczyna była o kilkanaście kroków. Zadziwił się radośnie. Że zaś bryczka wspinała się powoli, wyskoczył z niej łatwo na drogę.
— Warszulko! a ty dokąd? Cóż ty grabić będziesz o tej porze?
— A już tak... — zająknęła się dziewczyna, białymi zębami i głębokiemi oczyma odpowiadając wymownie, dlaczego znalazła się na drodze panicza.
— Antoni! — zawołał Rajecki na woźnicę — wjedź na górę i poczekaj tam: ja wejdę piechotą.
— I lżej koniom będzie — odrzekł Antoni z dowcipnym uśmiechem.
Michał stanął w pół góry, za bryczką, przyciągnął do siebie główkę dziewczyny, która chciała pocałować go w rękę — i pocałował ją dość nieśmiało w policzek.
— Wiedziałaś, kiedy wyjeżdżam?
— Sam panicz mówiłeś w Potyłcie.
— I puścili ciebie z domu od roboty?
— Gaczański panicz pozwolił.
— Na cóż te grabie?
— Tak... żeby ludzie na drodze nie pytali...
— To bardzo dobrze.