Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   46   —

Witali się, ściskali. Zaraz po pierwszych słowach padło zapytanie:
— Radziwiłł z Towian jest?
— Niema i nie będzie — odpowiadano kwaśno.
— To któż prowadzi polowanie?
— Zapewne ten pan nadleśny, który tam siedzi w budynku i »czaj« pije z innymi urzędnikami?
Rozczarowanie, wiszące już nad całą kompanią, udzieliło się i nowoprzybyłym.
— Nic z tego nie będzie, tylko wracać do domu! — rzekł porywczo Rajecki.
— Tak i zrobił pan Michał Romer z Bohdaniszek; przyjechał mil dziesięć, zobaczył, co się święci, zawrócił napowrót do domu.
— Poczekaj pan, panie Rajecki — rzekł pułkownik Chmara z Rarogów — nadleśny człowiek inteligentny i jegermajster sławny. On i w Białowieży w leśnictwie służył.
Ostatecznie było to zdanie całej zgromadzonej kompanii: skoro nas los tu zapędził, spróbujmy szczęścia.
Wkrótce nadleśny wyszedł z budynku z gronem bliższych znajomych i nawet dam. Rosły mężczyzna, w mundurze oficera piechoty, bardzo ugrzeczniony, przedstawił się kilku starszym panom. Towarzystwa z budynku i z pod gołego nieba zmieszały się na chwilę, wymieniły z sobą kilka ukłonów — lecz po pięciu minutach rozdzieliły się na dwa żywioły odrębne, jak woda i oliwa, pozostawione w spokoju po sztucznem zatrzęsieniu flaszy.
— I pora już jechać —
— I pora — były jednogłośne wnioski.
Stanisław z Michałem na swym tarantasie wmieszali się w nieskończony, powolny szereg wozów i pieszych, ciągnący lasem na niepewną przygodę pierwszego ostępu. Las poziewał pod skwarem słonecznym. Wydawał się młodym na starej ziemi; rzadki świadek, i to zwykle powalony, przypominał o »rówiennikach litewskich wielkich kniaziów« — widocznie gospodarowała tu oddawna »kupiecka lub sądowa... siekiera«. Ale las pędził odważnie od ziemi bujnymi porosty, ufny w przyszłe wieki. Pomimo chudego drzewostanu puszcza była sobą, dyszała niepokalanym zapachem żywic, mchów i traw osobliwych, nie spotykanych w gajach, ciągnęła swą głębią i ciszą. I myśliwi, choć osłabieni w łowczej nadziei, nasiąkali atmosferą puszczy, która, jak morze, koi ogromem.