Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/44

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   36   —

osady mieszkalne, jedne bardziej przyziemne, zatopione w zieleni, pod strażą licznych krzyżów — to wioski i zaścianki, drugie górniejsze, błyskające pobielanym murem pod czubami pysznych drzew, jak pod piórami herbowemi — to dwory szlacheckie. Kraj wydawał z siebie wonie wyborne: traw koszonych na otawę, ajeru i łąk przyjeziornych, przy osadach zaś lekką woń drzewnego dymu. Jechało się przez Bożą salę sklepioną błękitem, gdzie oddychały same stworzenia zdrowe, nieskażone grzechem, niepamiętne śmierci, jak w raju.

Rozbłysło znowu jezioro wązkie, nakształt kanału okrążające wyspę, na której stały poważne, kolumnowe mury pośród parku.
— To już Soły? — zapytał Rajecki.
— A tak, — odrzekł Pucewicz — ja właśnie myślę, czy nie zajechać nam do dworu, żeby rozpytać o jutrzejszą obławę. Z Soł napewno także pojadą.
— Zapóźno dojedziemy na noc do Szetekszny — nadmienił Michał.
— Pośpiejem![1]

Dawna siedziba Morykonich w Sołach, sztuką przyrody, czy ludzką, oblana jest dokoła jeziorem. Przez najwęższą wodę prowadzą do pałacu mosty zbite mocno, metodą dawniejszą, odpowiednie wielkiemu

  1. Przypis własny Wikiźródeł Pośpiejem! — zdążymy, damy radę. Zob. hasło pośpiać, „M. Arcta Słownik Staropolski” w oprac. A. Krasnowolskiego i W. Niedźwiedzkiego.