Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   28   —

— Cóż? podobają ci się, Misiu? — — Warszulka ładna, a może ładniejsza ta Marusia, z ustami jak maliny.
Szybko zaspokoili pierwszy głód, wychylili po parę dużych kielichów, które po emocyach i chłodzie nocnym rozświetlają odrazu szczęściem oczy.
— A żeby tak — zaproponował Michal — zaprosić te cztery do stołu? — —
Stanisław odrzekł wprawdzie zaraz: »można« — jednak nie ruszył się z miejsca. Stanowisko jego obywatela i zwierzchnika sprzeciwiało się takiej poufałości ze służbą. Ale kapitan odezwał się przychylnie do projektu:
— Cóż? razem z gospodynią — czemu nie?
— Ot, zuch! — zawołał Stanisław — do gospodyni ty, widzę, dobierasz mi się?
— Nie. Dawajcie mnie młode, oddam wam gospodynię.
— Kiedy umiesz, kapitanie, pójdź namawiać.
— Obaczycie! — zawołał Pakosz, powstając z pewnym trudem od stołu.
Czekali niedługo. Kapitan wprowadził pod rękę gospodynię, zlekka ociągającą się. Była to rosła, jeszcze ładna kobieta trzydziestoletnia, włościanka, ale z waszecia już ubrana i przyczesana — Marcelka, a raczej pani Marcela. Za taką parą przewodnią szły dziewczęta z zaufaniem, przejęte jednak doniosłością sytuacyi.
Usiadły do stołu wszystkie cztery na ławce, którą same sobie przysunęły od ściany. Gospodyni na krześle obok kapitana.
Nic w tej uczcie nie było podobnego do bachanalii. Dziewczęta wypiły po kieliszku, odwracając głowy od stołu, i siedziały uśmiechnięte, lecz ciche, jakby pozując dla malarza w barwach swych chust osuniętych na kaftaniki, w młodym blasku oczu modrych i piwnych, w czerwieni lic rumianych, jak wiśnie, i bledszych, niż czereśnie. Marusia miała profil tak wytwornego rysunku, że Michał zauważył:
— Ubrać ją w suknię balową, pomyślą, że księżniczka.
Marusia ledwie po skupieniu na nią spojrzeń zrozumiała, że o niej mowa. Westchnęła krótko i omijała oczy mężczyzn, jak ptak bojący się magnetyzmu węża.
Najśmielej strzelała oczyma Warszulka, a oczy jej, podbite bronzowo, rzucały rzeczywiście, przy zmianie światła, fosforyczne iskry.
— Dyabła ty musisz mieć w sobie, kiedy ci z oczu błyska — rzekł do niej Stanisław po litewsku.