Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/34

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   27   —

Trącili się i wypili.
— Wódek to nastawiłeś, kapitanie, jak na przyjęcie całego sztabu. A wieczerza? A usługa? — fukał przyjaźnie Stanisław starego krewnego.
— Poczekaj! Licho was wiedziało, kiedy borsuka zadusicie. Jak tylko posłyszałem strzał, poszła komenda: kurczęta na rożen! A dziewkom kazałem szorować się tłuczoną cegłą, żeby to rumiane były i gładkie.
— Ot wynalazł! Wiedzą one same, jak się stroić. Kapitan już zapomniałeś.
— Co znowu?! Niedawno jedna tak zakochała się we mnie, że aż spuchła.
— Pewno na twarzy, od płaczu?
— Wiadomo! Nasza Litwinka kiedy kocha, to i płacze.
Tymczasem pisk i chichot rozlegał się ode drzwi, napół uchylających się. Kapitan i Stanisław poszli żywo ku drzwiom i dalej do sieni, wypędzając stamtąd drożące się dla »przyzwoitości« dziewczęta.
Cztery ich weszło, śmigłych i raźnych jak greckie kanefory, tylko zupełnie inaczej ubranych, od stóp w trzewikach aż do głów w pstrokatych, luźnych chustach. Każda niosła półmisek w wyciągniętych, tęgich ramionkach, a drobiły śpiesznie, aż grad się rozlegał po podłodze. Pierwsza — o dziwo! — weszła Warszulka!
Zaczerwienił się Michał po uszy, zwłaszcza gdy modrooka znajoma pocałowała go w rękę, a on ją w głowę, według tradycyi.
— No i cóż? nie mówiłem? — zapytał tryumfalnie Stanisław.
— Ano tak... prawda... skąd-że ona się tu wzięła?
— Przyjąłem ją zawczoraj do folwarku.
— To... to zabawne.
Pomimo radości z oglądania Warszulki, Michał był i stropiony: Stanisław wiedział o jego zalotach i powinien był przypuszczać, że Warszulka jest jego kochanką. Niestety — nie była nią. Z wzajemnego ich obejścia wynikało teraz jasno, że panicz i dziewczyna przyglądają się sobie tylko, zapewne z upodobaniem, lecz bez ściślejszej znajomości.
Tymczasem kanefory, postawiwszy na stole półmiski, pozdrowiły mężczyzn, olśniły ich wesołą barwnością swych twarzy i ubioru, podnieciły sprawną gibkością postaci — i uciekły.
— Ot, dobrał sobie Stach czwórkę, że osobliwość! — chwalił kapitan.