Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
—   19   —

zabić kilkanaście kaczek. Ot, krakwy ciągną, same te największe, bez zielonego pióra w skrzydle — —
— Będziesz mi opowiadał, że widzisz stąd pióra i po nocy!
— A ja ci mówię, że to te. Każdy gatunek ma trochę inny swój zwyczaj w locie — to szyja bardziej prosto, to skrzydłem inaczej robi — — A tam — widzisz? — cyranki. Mniejsze i wałęsają się trochę w locie. Już ty mnie wierz!
— Dobrzeby i kaczek nastrzelać — rzekł Michał — ale dobra i kolacya. Nie głodny jesteś?
— Wiadomo, głodny. Tylko że kaczki pięknie ciągną. Za godzinę będzie już zapóźno... A stanąć to my możem i przy samej bani… Coś tam zawsze na strzał nadciągnie.
— Tak mówisz? A — no to idźmy nad jezioro.

Noc ciemna, noc pachnąca rajem i grzechem, zakryła dalszą wędrówkę dwóch myśliwych i nawet wieść o niej.