Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/188

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   172   —

dzie. Prawda, że jemu dobrze: racice szerokie, jak kowadła... A taki on majster do chodu!
Przeprowadzili go tęsknemi oczyma, póki dojrzeć mogli. Rajecki bardziej po malarsku, Talmont ze stanowiska raczej przyrodniczego widział ten obraz, ale obaj, urodzeni myśliwi, odczuwali głęboko urok i potęgę tej niezmiernej dziczy, co urągała ludzkiemu panowaniu, i przebiegłego zwierza, który jej królował. Z powodu piękności widoku przebaczyli ostatecznie łosiowi, że się nie dał zastrzelić.
Cezar powracał do nogi zziajany, obłocony, z wyrazem skruchy w poddańczych oczach. Niemiecki wyżeł pogonił zwierza i to głosem! — — Ale, że pierwszy raz w życiu wytropił łosia, że mógł przy tak wyjątkowej okoliczności zapomnieć o rygorze swej tresury, puszczono mu winę płazem. I myśliwi, po wielkiem wzruszeniu łowieckiem, syci byli na dzisiaj. Powrócili do wózka i wertepami nad brzegiem Szepety dotarli przed zapadnięciem nocy do wygodnej siedziby Czerwińskiego, położonej na wzgórzu.
Znaczna to była osoba ten leśnik, a szczególniej skomplikowany miał urząd. Ponieważ Szepeta należy w części do rządu, Czerwiński był urzędnikiem państwowym i z tego tytułu nosił czapkę z zieloną taśmą, nazywał się nawet Czerwinskij. Ale był zarazem przedstawicielem kilkunastu innych posiadaczy udziałów na Szepecie, okolicznych ziemian, i jako leśnik prywatny zwał się Czerwiński. Wreszcie jako właściciel gruntu w niedalekiej wiosce, razem z nią uprawniony do serwitutu opałowego i pastewnego na Szepecie, korzystał z tych praw pod nazwiskiem Szyrwintas. Trzy te charaktery przyoblekał i zmieniał bardzo łatwo, nawet gdy zachodziła taka trudność prawna, że urzędnik Czerwinskij odmierzał wydatki serwitutowe włościaninowi Szyrwintasowi. Z największem zaś upodobaniem nosił skórę pośrednią Czerwińskiego i czuł się szlachcicem.
Te rajskie stosunki prawno-ekonomiczne umożliwiała jedna odwieczna tradycya: Szepeta, nie mierzona i nie dzielona od początku świata, należała do wszystkich, wystarczała dla wszystkich. Kto chciał, kosił tu rzadką trawę, rąbał chude drzewo, zbierał nieprzebrane jagody, a zwłaszcza polował na miryady lęgnącego się tu ptactwa. — Czerwiński miał jedną tylko pretensyę — aby ten, kto zapragnął korzystać ze skarbów mszaru, zameldował się do niego i otrzymał »razreszenie«. Był odźwiernym, zazdrosnym o klucze otwartej na cztery wiatry Szepety.