Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/182

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   166   —

Rozmyślał, jadąc bryczką do stacyi, i w dalszym ciągu teraz, gdy wsiadł do wagonu. Powoli jednak świegotanie głosów kobiecych obsiadło mu głowę, jak stado wróbli, i zaczął mimowolnie słuchać. Towarzystwo, złożone z kilku kobiet i dwóch mężczyzn, było widocznie pod świeżem wrażeniem jakiejś uroczystości; rozpływało się w głośnych wspomnieniach.
— Pasterz nic nie jadł! — śpiewała niemłoda istota żeńska, zwana Monika, załamując dramatycznie ręce.
— Ależ przestań, Monisiu! jadł, jak każdy z nas, ot więcej ode mnie — mruknął zawiędły mężczyzna o pozorach męża Moniki.
Nie dla ciebie szak zgotowano, Ottonie. Ale on, osoba tak okazała i przymęczona bierzmowaniem! Ledwie zakąsiwszy, przestał.
— A jaka bogata była zastawa! — dowodziła inna kumoszka sentymentalna, panna Brygita. — Pani Aniela zapewniała, że cukry domowe, ale ja myślę, że z Wilna. I niektórzy nawet ocenić nie umieli, co im podają. Siedząc ja przy pani Kupściowej, która mało świata widziała, zapraszam: pakuj się! szak to pasztet! — Kiedy już nie lezie — powiada mnie ona.
— Wiadomo, kiedy człowiek syty, pasztet czy botwina — nie przechodzi przez gardło — zawyrokował pan Otton.
Ale zaraz napomniała go pani Monika:
— Przy festynach trzeba obejrzeć i rozpytać się, żeby, nie najadłszy się potraw prostych, miejsce zostawić na wykwintne.
Panna Brygita wzniosła się do uwag mniej poziomych:
— Jak pięknie pasterz mówił przy bierzmowaniu!
Michał, słuchając niedbale, teraz dopiero połapał się, że mowa o biskupie, objeżdżającym dyecezye. Towarzystwo wagonowe powracało z jednej parafii, gdzie przyjmowano biskupa, jechało do drugiej na podobne przyjęcie, traktując tę wędrówkę pobożnie i turystycznie.
W innym kącie wagonu siedział mężczyzna o jasnych, starannie uczesanych włosach; twarz jakaś znajoma, tutejsza, ale ubiór i maniery zagraniczne. Wsłuchiwał się w śpiewne dźwięki sąsiedniej gawędy z rozrzewnioną lubością, patrząc na przelotne za oknami pola, i wybijał nerwowo takt na ramie okiennej. Oczyma mrugał i brwi ściągał, jak człowiek, który odnajduje coś cennego, przypomina, układa w głowie melodyjne wrażenia. Nareszcie powstał i zbliżył się do grupy rozśpiewanej o przyjęciu biskupa.
— Pozwolą państwo?... jestem Każyński.