Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   149   —

— Pulkem unt kelu...[1].
Na wezwanie pieśni padł lud na kolana jednym gromkim pokotem. Zaraz podchwyciły pieśń głosy jednobrzmiące i wtórowe i w wyższej oktawie rozświegotane głosy kobiece. Melodya miękka, nasiąknięta polem i jakby lubością letniego wieczoru, przypominała melopeę żeńców; marzyła, omdlewała, to znów silniejszem buchnęła westchnieniem — aż usnęła — i lud jął się przesypywać z szurgotem ku wyjściu.
Gwarne było ożywienie na okólniku kościelnym, ograniczonym przez mur z pięknemi kapliczkami we wnękach. Zbiorowisko ludowe, krążące około Jużynckiego kościoła pod jaskrawem południem, wyjątkowo strojne, dyszało ogromną wesołością, nie miało wszelako nic charakteru tłumów jarmarcznych. Blizkość świątyni, estetyczny spokój litewskiego ludu, śpiewność głosów — tworzyły zespół harmonijny i malowniczy. Obcowali tu z sobą ludzie serdecznie, lecz nie hałaśliwie, ciesząc się pogodą łaskawą, licznem zgromadzeniem znajomych, no i wielkim wypadkiem parafialnym, zapowiedzianym z ambony.
Janielka Trembelówna, wychodząc w gronie dziewcząt z kościoła na słońce, mrużyła oczy z kilku powodów, między innymi może i dlatego, że popłakała sobie w kościele ze wzruszenia. Powieki jej nabrzmiały, a twarz silnym płonęła rumieńcem przy włosach bardzo jasnych; zdrową krew i len czesany niosła w ofierze narzeczonemu, który niebawem podszedł do niej i ujął jej rękę w obie swe dłonie.
Do tej pary połączonej już uroczyście zbliżali się krewniacy z oznakami radosnej, wstrzemięźliwej jednak gratulacyi. Stanisław podawał im kolejno rękę, którą oni przyjmowali i ściskali bez uniżoności, ale z poczuciem ceny tego uścisku. Niektórzy Trembelowie zaglądali Pucewiczowi głęboko w oczy, jakby badając, czy szlachcic nie pogardzi nadal ich towarzystwem, zabrawszy do wielkiego dworu najcenniejszą ich płonkę. Bo Janielka z urodzenia, z bogatego wiana, a nawet z postawy była pierwszą panną gospodarską w okolicy. Zarzucały jej nawet towarzyszki i krewne, że w obejściu się z niemi zadziera nosa, udaje panią. Teraz oglądały ją z zazdrosnym podziwem, stwierdzając, że miała do tego zasadę: sądzono jej być panią. Józef Trembel, dziad, odezwał się nawet głośno:

— Już kiedy rodziłaś się, Janielko, powiedziałem Dominikowi: tobie, synku, nie długa dola na świecie, a jej, małej, panowanie. Ot i dzisiaj prawda, przed samym Bogiem wszechmogącym.

  1. Padnijmy na kolana.