Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   139   —

ciągnie się soki pożywne, z niej i śmierć czasem wypada. Taki już los kaczy podobny do człowieczego. Wyspę odwiedzą pod jesień, gdy już wszystkie lotne i szybkie nosić się będą chmurami dla ochoty i wprawy do zamorskich podróży.
Pierścień sitowia okazał się w jednem miejscu przerwanym; rąbek mułu i żwiru spełzał tutaj z lądu do jeziora, które, pomimo nadzwyczaj cichego dnia, przychodziło do brzegu płasko karbowaną falą; jej to lekkie i upalne westchnienia słyszeli młodzi podczas śniadania.
— Tutaj trzeba było przybić dubicę — rzekł Michał — nie znałem tej przystani.
— Ale tam piękniej było — zauważył Lelejko.
— Prawda i to.
Na żwirze sterczały dwa drobne kuliki, jedyni pono dzisiaj lotni mieszkańcy międzywodnej głuszy. Kuchta rzucił się na nich z impetem, spłoszył — i jasno pstrokate ptaszki poczęły uwijać się zygzakami nad sitowiem, przepadać, znowu śmigać na widoku myśliwych, jakby wyzywając ich do trudnego strzału.
Michał machnął ręką:
— Niema co strzelać; ani to bardzo piękne, ani smaczne — — żeby choć bekasy!
W tej chwili rozległ się strzał na wodzie dosyć blizki, a zarazem ucięło coś, jak biczem po trzcinach.
— Tam do licha! śruty tu świszczą! — zawołał ostrzelany już Michał. — Pewno proboszcz...
Jakoż, wychyliwszy się ostrożnie z za firanki sitowia, ujrzeli dubicę księdza Stulgińskiego, zbliżającą się do wyspy, o paręset kroków, a między łódką i wyspą — czarno-srebrzystą, dużą plamę na wodzie.
— Nur! wspaniały nur! — zawołał Michał stłumionym głosem. — On do niego pierze na sto kroków, nigdy nie dosięgnie. — — Spłatamy mu sztukę! — —
Pociągnął za ramię Lelejkę i podeszli obaj na wyższy brzeg i ukryli się za grubym pniem olchy.
— Stąd widzimy dobrze i zasłonięci jesteśmy od zapalczywego proboszcza, który nas gotów jeszcze postrzelić. A nura my dostaniemy — niech ksiądz tylko trzyma psa, żeby nie skoczył do wody. — — Kuchta! kusz! waruj!
Nur lawirował ukosem ku wyspie, kręcąc się na fali, ukazując to ciemną plamę swego łódkowatego boku, wielkości prawie indyka, to