Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/150

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   135   —

— Lubi ksiądz między żytem chodzić? Ja pasyami lubię, zwłaszcza gdy kwitnie.
— Chodziłem i ja, ale przestałem; nadto świeckie myśli przychodziły do głowy.
— Prawda, przychodzą! — zaśmiał się Michał zmysłowo, bo przypomniał, że woń kwitnącego żyta budziła w nim nieodmiennie wizye kobiece, przez jakoweś pokrewieństwo zapachów. I ten las trzcinowy pod upałem odurzał podobnemi wizyami.
Przebili się wreszcie do twardego brzegu, wysiedli z dubicy i pod ścisłym cieniem wielkich drzew rozciągnęli się z lubością na murawie.
— Ile tu jagód! — wołał coraz swobodniej Lelejko.
— Ale pijanic ksiądz nie jedz; dur mają w sobie, a nawet truciznę.
— Kiedyż to czernice! o — we środku czerwone, nie białe.
— Prawda...
— A tutaj maliny! same te najwonniejsze, leśne.
Skąd się tu wzięły nasiona dobrych jagód? Czy wiatr był swatem między odległemi wzgórzami Jużynckiego parku a wyspą? czy całą wyspę oderwały jakieś przedwiekowe zalewy od większego lądu? Nie zastanawiali się nad tem młodzi, zbierali garściami jagody i jedli, a świeże były i gasiły wybornie pragnienie.
Michał dobył z torby zapasy jadalne.
— Wódkę ksiądz pije? — — nie?
— Napoju pijanego nie używam.
— Ale mnie przynajmniej ksiądz pozwoli... to chłodzi.
Zjedli niewiele chleba zmięsem; większe powodzenie miały surowe ogórki i wczesne różowe jabłka, zwane »perlutkami«.
— Ksiądz, zdaje się, i tytuniu nie pali?
— Nie palę: unikam wszystkich alimentów podniecających.
— Ależ ksiądz, widzę, jest wcieloną doskonałością — rzekł lekko Michał.
— Czy to wstyd dążyć do doskonałości? — odpowiedział Lelejko z dziecięcą powagą.
Zdanie było zastanawiające, ale Michał, zupełnie świecko usposobiony i nie pochopny tutaj do dyskusyi metafizycznej, ziewnął i wyciągnął się na trawie. Księżyk zaś siedział zwinięty w czarny kłębuszek, nad którym rumieniła się okrągła jagoda jego głowy.
Upał, nasycony mocnemi woniami, był pełen faunicznej namowy;