Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/130

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.





IX.
CHŁOPSKIE POLOWANIE.

Nocą, przez las ogarnięty głębokim mrokiem nieregularne kroki jakichś istot żywych stukały po twardem, przepadały we mchach, czasem chrupnęły po chróście. Ktoby je posłyszał, świadomy fonetyki szmerów leśnych, poznałby odrazu, że to nie zwierz łamie się przez gąszcze, lecz pomykają ludzie, tylko o tej godzinie popółnocnej — chyba zbójcy.
— Poczekaj, Łaukinis! Stach... wlazłem w jakąś kupę chróstu...
Błysnął płomyk zapałki, przy którym ukazał się Michał Rajecki, zaplątany w wielkim jałowcu.
— A panicz ognia nie pal! — odezwał się dość surowo Łaukinis, idący pierwszy w szeregu.
— Lasu przecie nie podpalę — odburknął Michał — mokro...
— A ciecieruka przepędzisz, kiedy on śpi na gałęzi. Sam ich tu jarmark w brzezinie.
Nawet Stanisław Pucewicz nie ujął się za Rajeckim; Łaukinis miał dzisiaj komendę i posłuch. Więc Miś szedł dalej, trzymając się Stacha na dystans wyciągniętego ramienia, mruknął tylko:
— Ależ bo ciemno, jak w duszy grzesznika...
Postępowali znowu w milczeniu, nieco łatwiej, bo las niby się rozwidniał; między wysokie słupy gęstego cienia wdzierał się cień rzadszy, próżny zarysów. Czyżby już zapowiedź świtu?
— Aha — odezwał się Stanisław — łosia polana — to już i twoja budka niedaleko, Łaukinis?