Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   111   —

— Lepiej będzie, Warszulko, że ja z tobą pokażę się gospodyni. Powiem, że spotkałem i zabrałem cię na słonki — —
— Oj, lepiej!
Uśmiech jej zakwitł nagle całą radością wiosny.
— A teraz do widzenia po naszemu — —
Objął ją i pocałował gorąco, bo już doszli do płotów sadu. Odtąd trzeba było zachowywać się wstrzemięźliwiej.
— I kiedy spotkamy się znowu?
— Kiedy panicz kcesz... Ja ze wszystkiem...
Urwała. Chciała dodać zapewne: »jam twoja«.
A tu psy podwórzowe już poczuły zbliżanie się ludzi, zaszczekały rozgłośnie, rzuciły się na spotkanie. Znały oczywiście Warszulkę; Michał, choć mało znajomy, był w ubraniu myśliwskiem, niósł strzelbę i zwierzynę; psy litewskie, jak ludzie, należą do cechu »ochotników«, poczuwają się do solidarności z myśliwymi. Więc wśród przymilań i podskoków kundli Michał i Warszulka doszli do folwarcznego domu.
Do gospodyni, która wyszła na ganek, przemówił Rajecki stylem trochę skomponowanym, jak młody władca sąsiedniego kraju, z operetki:
— Dobry wieczór pani Marceli! Proszę się nie gniewać na Warszulkę, którą spotkałem i prosiłem, żeby mi pomogła szukać zabitych słonek. Zapóźniliśmy się, bo droga daleka. Biorę to na swoją odpowiedzialność.
— I nie wiedziałam, że panicz znowu w Jużyntach! — odpowiedziała Marcelka.
— Wczoraj przyjechałem.
— Może panicz do nas na arbatę, kiedy łaska?
— Dziękuje; śpieszę do Gaczan.
— Naszego panicza tam niema; do Dyneburga pojechał.
— Wiem. Ale starszy pan w domu, u niego zanocuję. Dobranoc pani Marceli! Dobranoc, Warszulko!


∗             ∗

Ostrożnie szedł Michał z Potyłty do Gaczan. Noc była ciemna, uprzednia zaś wędrówka z Warszulką zbudziła mu w wyobraźni zagadki niepokojące. Kto był ten człowiek uzbrojony, który widocznie postępował ich śladem? Zapewne nie zbójca, bo jakiegoż spodziewał się obłowu i jakie miał szanse ze swą lichą pewnie rusznicą przeciw do-