Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   107   —

życowa, drzewa zaś nie opuszczały drogi, rosły sobie przy niej, jak Bóg dał, to wązkim szpalerem, to znowu rozszerzając się w gaiki i rojsty.
Rozgrzali się młodzi, idąc tęgim marszem, noga w nogę; Warszulka dorastała do pół głowy Michałowi, który był przecie słusznego wzrostu. Trzymali się zaś ciągle razem pomimo nierówności gruntu; częściej Michał potknął się i zboczył, a wtedy Warszulka przewijała mu ramię pod ramię, lub za tors go oplotła, zwinną swą postacią towarzysząc mu nieodłącznie. Podobała się jej kapitalnie ta nowa i niewinna pieszczota; głos jej, gdy się odzywała, dźwięczał radośnie.
Michał zaś myślał — po męsku — że to wszystko faramuszki, że znowu mija okazya bez stanowczej rozkoszy, — bo jakże tu w pośpiechu, wśród chłodnej nocy, po rosie? — że ostatecznie ubliżają jego męskiej godności te zaloty, trwające już prawie od roku, zaloty do chłopki, ślicznej, smakowitej, nawet i dobrej, ale tylko służącej folwarcznej. — Projektował, choć bez przekonania:
— Cóż, Warszulko? noc jest — schowamy się gdzieś razem, co?
— I nie myśl panicz! Mnie trzeba zaraz pokazać się gospodyni — i tak bieda będzie.
— Mówiłaś przecie, że do przyszłego roku? Jest ten przyszły rok.
Dziewczyna zachichotała cicho, odsunęła się trochę od towarzysza, nie zwalniając chodu, i zaciągnęła mocniej końce chusty pod brodą.
— Szak teraz panicz przyjechałeś tylko do drugiej niedzieli... Kiedy powrócisz na sianokosy, tak tedy...
Michał przystanął i postawą swą gniewną zatrzymał też Warszulkę.
— Ty chyba żartujesz ze mnie? Ani trochę mnie nie lubisz?
Dziewczyna otworzyła szeroko oczy przestraszone i zawołała:
— Ja... ciebie, panicz?!
Michał badał przez chwilę oczywistą jasność i siłę tego wyznania — — objął dziewczynę w pół i za główke, krąglącą się jajkowato w cienkiej chustce.
— No tak... wierzę ci, Warszulko. Ja ciebie także serdecznie, odrazu pokochałem...
Zarzuciła mu ramiona na szyję, podała usta i liczko całe spłakane nocną rosą. Pocałunek był czysty i rzewny, prawie smutny w swych nieziszczonych pragnieniach. Stojąc wśród zimnej nocy, rozłączyli usta, patrzyli sobie głęboko w oczy.
— Czegoż więc chcesz, Warszulko?