Strona:Józef Weyssenhoff - Soból i panna.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.
—   106   —

wietrzu, zniżyły lot i przepadły. Nie można już było daleko przeprowadzać ich oczyma.
— Zdaje się, że druga spadła? — szepnął Michał do towarzyszki.
— Ciemno już — odpowiedziała Warszulka, ale nie ruszyła się z miejsca.
Więc i Michał zniechęcił się do szukania bardzo niepewnej zdobyczy.
Znowu zawisł na niebie lotny cień słonki, niewyraźny, jak przywidzenie, gdyż płynęła bez głosu. Michał strzelił jednak z przyrzutu, na chybi trafi. — — — Coś uderzyło o ziemię, plusnęło nawet — słonka spadła zapewne w wodę między krzakami.
Natychmiast gorliwa Warszulka rzuciła się na przypuszczalne miejsce z nie mniejszym zapałem, jak wyżeł aportujący. Przepadła w krzakach, rosnących na mokradle i zdaleka słychać było, że brodzi. Aż Michał krzyknął:
— Daj pokój, Warszulko! Pal dyabli slonkę! Nogi zamoczysz w tej zimnej wodzie...
Ale nie doszła z krzaków żadna odpowiedź. Po kilku zaś minutach zakasana, kicająca przez kępy, lecz wesoło tryumfalna, przybiegła uparta dziewczyna, trzymając słonkę w ręku.
— Dosyć tego będzie — rzekł Michał — trzy słonki nie każdego wieczoru przynosi się do domu. I noc już.
— A już musi dosyć — —
— Spódniczki nie zamoczyłaś? — —
Schylił się i śmiałą dłoń przeprowadził po spódnicy dziewczyny, obejmując jej smukłą, sarnią nogę od goleni aż do pęciny. Głos jego zabrzmiał tak miękko i poczciwie, że Warszulka zaledwie się wzdragała. Odpowiedziała śpiewnie, jakby rozrzewniona:
— Od chłodnej wody biedy mnie nie będzie... ja przywykłszy...
Michał zarzucił strzelbę na plecy, prawem ramieniem otoczył stanik Warszulki, i tak ją prowadził po drodze ku domowi, czule i żartobliwie:
— Prawa noga! nie lewa! — — o tak — razem marsz!
Było zaś dobrych pięć wiorst do Potyłty, gdzie mieszkała Warszulka, a sześć do Gaczan, gdzie miał nocować Rajecki. Trzeba było śpieszyć: noc już zapadła, a Warszulka pod jakimś tylko pozorem wybiegła z folwarku, bez wiedzy gospodyni, namówiona przez Michała. Ciemno było w gaju i ciemno dalej na łące, bo noc gęstniała bezksię-