Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/92

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
VIII.

Okna, otwarte od wschodu do zachodu słońca, stoczyła krainę w królestwo roślinne, w którem ludzie i zwierzęta przepadali, jak rzadkie owady, a domy i wioski, jak ukryte ich gniazda. Rybak na Ptyczy widział jeszcze z jednego miejsca dwór Turowicki odsłonięty w rozwarciu wybujałej dąbrowy, ale od pocztowego traktu siedziba, ogarnięta przez ogród, miała wygląd zielonego kurhanu, i tylko wprawne oko krajowca rozróżniało ją od tych pagórków, porosłych już lasem, wielkich ziemnych pieców rozsianych po okolicy, pozostałych po odwiecznych wyrobach smoły. Kto się jednak zbliżył do dworu, zobaczył, że starożytna osada jest natury innej, przyjemnie mieszkalnej, zaciśnięta nieprzebranemi bukietami kwitnących bzów i jaśminów, górująca nad niemi zdrowym jeszcze dachem, a tylko drzewa stare jak dom, dęby jeszcze starsze, obstąpiły ją tłumem ochronnym od wichrów i od oczu wędrownych ludzi zbyt ciekawych.
Okna otwarte od wschodu do zachodu słońca, wpuszczały teraz do wnętrza domu powietrze tak przesycone zapachami wiosny, że mieszkańcy oddychali bzami, pili bez lotny przy jedzeniu, lżejszy o południu, wieczorami zaś tęższy, pomieszany z wyziewami wód leśnych, łąk zarzecznych narosłych młodą trawą, kadzielnic zewsząd rozkołysanych kwiecia, listowia i igliwia.