Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

czuciu dla mężczyzny? Ejże?.. Teo miałaby kochać kogoś oprócz siebie samej?..
— Tak i pędź ty ją do czorta! — namawiały po grubijańsku białoruskie rozłogi.
Bo Kotowicz nie porzucił jednak rozpoczętych zajęć i dzisiaj od rana taksował drzewo w lesie, potem zaś, powracając do domu, zatrzymał się przy roli, gdzie zasiewano owies, tuż za ogrodem.
Siew odbywał się sposobem starożytnym, rzutem ręcznym. Na różowo-szarej, pulchnej roli, bosy siewca postępował rytmicznie, błogosławiąc pole co chwila błyskającą mgiełką złocistego ziarna. Wyglądał na kapłana prastarej jakiejś, lecz jeszcze żywej religii. Gdy zbliżył się do krańca uprawnej roli, Kotowicz rzekł poważnie, według obyczaju:
— Dopomóż Boże!..
— Pomahaj Boh i ciabie, panoczek! Wszak to panu siejem.
Rzewność ujęła Edwarda za serce. Po raz pierwszy uczuł wdzięk posiadania ziemi; zacna jej woń pachnęła mu pochlebnie; schylił się i wziął garść szarej próchnicy, trochę udając, że bada jej gatunek, ale właściwie chciał tylko uścisnąć ją w dłoni.
Rozsypywał grudkę powoli, dumając. Ani się spostrzegł, że za wyrostkiem kredensowym zdąża ku niemu Antoni Olesza, przyłapując go na gorącym uczynku gospodarowania.
Powitali się ukłonami z oddalenia. Kotowicz wycierał chustką rękę, aby ją podać sąsiadowi, ale Olesza wołał:
— Uszanowanie panu i szlachetnie utrudzonej jego prawicy! Widzę, że pan jednak troszczysz się o gospodarkę? To i pięknie.
— Nie długo tego będzie — odrzekł Edward, niby lekko, lecz z odcieniem smutku.