Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

“A teraz pozwalam panu całować... to, co jest między... nami — przestrzeń”.
List był nie podpisany, ale jakiż jej! Jak przenikał powiewem jej odurzających perfum! Był zresztą poparty przez list Kamila z tej samej daty który kontrasygnował usposobienie i zamiary pani Teo w stylu konkretniejszym, rzec można: handlowym. Jednak o dalszej zaliczce na poczet dokonanych przeobrażeń w umyśle Teo nie było mowy w liście.....; miał bowiem zasadę nie zostawiania na piśmie żadnych śladów swych operacyi finansowych; obiecywał się tylko także na lato do Turowicz, zapewniając, że w niczem nie będzie przeszkadzał.
Niespodzianka tych nowin podziałała osobliwie na Edwarda; tak zwane “szczęście” przybywało mu burzliwym wichrem na organizującą się już znośnie niedolę, rwało sieci projektów, pociągało go znowu w przyszłość zawrotnym pędem z pominięciem twardych stopni, po których drapał się od pewnego czasu do wyzwolenia.
Zbadać wartość majątku, sprzedać, zapłacić — to były stopnie obowiązujące, według sumienia; Kotowicz stał dopiero na pierwszym, gdy mu zaproponowano podróż aeroplanem w obłoki, albo w przepaść. Teo w Turowiczach! to nie zwykła wizyta, zabierająca trochę czasu, ale zupełny przewrot nastroju i zamiarów. Przyjazd jej tutaj, znaczy... przyzwolenie? — nie można tego zrozumieć inaczej; tysiąc innych miejsc znalazłaby na odpoczynek od zgiełku światowego — czyż nie mówi wyraźnie w liście o tęsknocie do tej, nie do innej sielanki? Mówi wprawdzie zawile, ponętnie i odpornie — taka już była zawsze. Co wynikłoby z jej pobytu w Turowiczach? Rzeczy nieobliczalne, jednak