Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/64

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

bada spojrzeniem Kotowicza, czy i on go widzi?.. Nie... Coś w tej choinie siedzi niepojętego, co gra, ale ptaka, wielkości indora, nie widać...
Moroz wznosi podczas pieśni rękę i palcem wskazuje w jedno miejsce; za kierunkiem tego palca Edward zapuszcza spojrzenie w zagmatwaną choinkę, wypatruje, ślepi... Jakieś zgrubienie gałęzi — to byłby on? Nie, to kiść igliwia. Ale Moroz trzyma wciąż rękę wyciągniętą, nieruchomą jak drogowskaz. Powtórnie spoziera Kotowicz w to miejsce. — Może to i głuszec?.. Taki mały, jak ciemny gołąb z wyciągniętą szyją? O! ruszył się! zmienił pozycyę, siedzi teraz, jak jastrząb w poprzek gałęzi I znowu pieśń — to on!
Kotowicz podniósł strzelbę, złożył się — nie widział w półmroku ani lufy, ani muszki, ale przecie strzelba znajoma — palnął!..
Wielki cień rozskrzydlony zsunął się z gałęzi, uciekając z wyraźniejszym tylko łopotem, niż poprzedni...
— No i cóż?! — zawołał Moroz prawie groźnie, a twarz miał znękaną i zgorszoną.
— No i nic... poleciał. Nie rozumiem...
Edward poczuł, że nie może śliny przełknąć, tak mu zaschło w gardle i ogarnęło go dotkliwe rozczarowanie, podobne do żalu za snem pięknym, niedośnionym, Świt się rozwidniał, głuszca już dzisiaj nie będzie. Jak on cudownie grał!..
Moroz odpowiedział tęsknem echem na niewyrażoną myśl Kotowicza:
— “Pieun”[1] był sławny!

Tak, śpiewak był niezrównany! objawiciel tajemnic życia wiecznego, zapomnianych przez

  1. Śpiewak albo kogut.