Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/6

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sznie rude kłody we wstęgę rzeki, i połyskując w płaskich przegubach, śpieszą daleko — ku Prypeci.
Oniemiałe na chwilę sójki jęły znowu skrzeczeć rozgłośnie, że od starszych kurków słyszały o takich tratwach i ludziach, — a to znaczy niechybnie powrót wiosny. Wysłuchała puszcza tych krzyków zbytecznych, bo czuła sama na zziębniętych członkach lube przypiekanie skąpego wiosennego słońca, o południu.
A tratwy posunęły się znacznie w dół rzeki i kraj się zmienił po brzegach nad poziom wody wyniesionych. Cofnęła się puszcza wstecz i w głąb, ustąpiły jej zarośla dzikie i bezładne; twarz ziemi zabarwiła się gładką, zdrową cerą; dęby, przyjaciele i sąsiady siedzib ludzkich, odwieczne, rozrastały się paradnym, rzadkiem szykiem, przez który zamigotała ruń drogocenna, ruń żytnia, karmicielka.
Janko Szlacha, flis naczelny, pomyślał, że tutaj wypadnie przystanąć i kupić, co się da, na obiad: albo kartofli i słoniny, albo ryby, bo widać na brzegu rzeki rybaka przy węcierzu, a i kosz ma przy sobie, zapewne nie próżny. Ogień też przyjemnie rozłożyć, na suchej polanie, uważyć coś ciepłego ku uciesze gęby, odpocząć od odgarniających zadumą lasów, od przenikliwych aż do duszy wyziewów rzeki i bagien.
Jakoż przybiły tratwy do brzego, kierowane przemyślnie drągami i sterem, żeby przód nie utknął nadto w muły brzeżne, a prąd nie zawinął ogona pomostu w poprzek rzeki. Żwawo ogrodzili chłopcy tratwy drągami, zahamowali — stanęły. Ciżba falek, zbyt długo dźwigająca belkowe ciężary, wymknęła się teraz z pod nich, ciurkając ulgą i jakoby śmiechem. Wam tu, pasibrzuchy, wylegać