Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/35

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poczekaj.. Ja zaś wyjeżdżam stąd i sypię prosto... do niej, do pani Teo. —
— Podział pracy bardzo dla ciebie wygodny — parsknął Edward prawie pogardliwie.
— Kiedy mi nie dajesz dokończyć, najmilszy! — Ja też popracuję, i to dla ciebie. Dowiodę pani Teofili, że nikt jej nie kochał i kochać nie będzie, jak ty — bo to i prawda, Edziu — napomknę, że takie uczucie nakłada pewne obowiązki — o! I za dwa, trzy tygodnie przywożę ją z mężem — — którego gubimy gdzieś po drodze tutaj, do Turowicz!
— Głupstwo! — zawołał porywczo Edward.
— A ja się zakładam z tobą, że tak będzie.
— Spróbuj, dam ci za to... no, zakładam się z tobą o... trzy tysiące rubli.
— Trzymam! — — A tymczasem daj mi trzysta a conto — co?
— A conto?... czego?
— Bo wygram zakład napewno.
Edward zajrzał w oczy Kamilowi, który śmiał się wesoło, prawie poczciwie.
— Mój Edeczku drogi! Znam twoje serce, pamiętam, ilem ci winien... Poczekaj — ilem ja ci winien naprawdę?
— Ach, nie będziemy się teraz rachowali.
— Więc zgoda? — błysnął Kamil oczyma.
— Jak na co. Na twoje poselstwo nie mogę się zgodzić, bo to żart. A pożyczyłbym ci chętnie, tylko się muszę rozmówić najprzód z Juchniewiczem, bo teraz każda setka tak mi trudna do zdobycia, jak dawniej tysiące...
— Jeżeli jednak będzie można...?
— No dobrze, jeżeli... Ale jedź sobie do niej, tylko nie odemnie — pamiętaj, Kamilu!