Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

z powodu choroby duszy i wobec nieznajomej sfery działania, która mu się wydawała wstrętną próżnią. A bezradność pogarszała jeszcze rozstrój jego nerwów i sumienia.
— Żeby jacy ludzie przyjaźni w pobliżu — dumał — ale gdzie mam takich wogóle po świecie? — — Dla moich towarzyszy klubowych, paryskich, a nawet warszawskich, cóżem wart bez pieniędzy? — — Tak — z moich szumnych lat pozostali mi tylko: przyjaciółka (!) Teo i przyjaciel (?) Kamil.
Zamyślił się nad tym remanentem życia, od którego boleśnie się oderwał, życia upragnionego, czy przeklętego? — już sam dobrze nie wiedział. Zestawienie jednak wydało mu się ubliżającem dla pani Teofili:
— Bądź co bądź, Teo jest kobietą w wielkim stylu — a Kamil?? — —
Werda stawał się tu z dnia na dzień mniej potrzebnym, bo nawet tracił wiele ze swych zalet towarzyskich bez podniety gwaru, zbytku i uczty, których tu zupełnie brakowało. Już parę razy zdybał go Edward śpiącego w dzień na jakimś meblu, nad otwartą książką. Potem skarżył się na bezsenność w nocy, wstawał późno, lub o świcie — stracił równowagę przyzwyczajeń. Chociaż wiele mówił o swej namiętności myśliwskiej, nie wybrał się tu ani razu do lasu ze strzelbą, bo rozumiał tylko liczne i wystawne łowy, na których punktem kulminacyjnym bywa śniadanie leśne z damami. Poprostu Kamil nudził się na potęgę w Turowiczach, a Edward czując, że kompan tylko przez poświęcenie tu za nim przyjechał, myślał już o sposobie gładkiego pozbycia się tej ofiary. Ale gładszy ponad wszystko Kamil sam ułatwił porozumienie.