Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/221

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

w naszych lasach strzelać; zwierzyny u nas “mnoho — na szto mnie toje usio?”
— Tak wam powiedział? nie inaczej? — uśmiechnęła się Renia.
— Wiadomo, po pańsku inaczej, a wszystko “zmysł” ten sam.
Skrzywił się nieco i oczyma w bok strzelił, bo, choć wyraźnie od Kotowicza tego nie usłyszał, — wiedział napewno, że pan pozwoliłby chętnie miłej sąsiadce na polowanie w turowieckiej puszczy. Moroz przekraczał tylko trochę swe pełnomoctnictwa, ale nie lubił, żeby go posądzano o kłamstwo.
Jednak Renia upierała się przy swojem: trzeba zapytać o pozwolenie Kotowicza, a jeszcze — dowiedzieć się, co on porabia w Osowie, i jeszcze... przyciągnąć go, choćby dzisiaj na wspólną myśliwską wyprawę. Tak skrystalizowany projekt rozjaśnił odrazu liczko Reni i zyskał aprobatę Moroza.
— Tak panieneczka pisz jemu pismo do Osowy i podeślij kałamaszkę, a ja naszego leśnika Muraszkę poślę do Turowicz, czy tylko pan nie pośpiał powrócić do domu wczoraj na noc, kiedy ja po świecie chodził.
Stanęło na tem. Moroz poszedł piechotą do niedalekiej leśniczówki Muraszki, gdzie dopiero co nocował, a Renia zasiadła bez wahania do listu. — Trochę tylko było namysłu nad początkiem i końcem — — wybór padł na formy najprostsze: “szanowny i kochany panie”, a na zakończenie: “wyrazy serdecznej przyjaźni”. Zresztą treść listu była jasna i naturalna, jak światło dzienne; wyłuszczała niedwuznacznie, że trzeba przyjechać natychmiast, bo łosie ryczą już na zabój — i że przyjazd sprawi prawdziwą przyjemność “nam wszystkim jedyny wyraz dyplomatyczny, gdyż osłaniał o-