Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Kurenicze do naszych Turowicz? — Onaż sama do tego lasi się; nie darmo do nas wierzchem zajeżdżała; chciało się ptaszeczce gniazdko poznać, czy na dwoje dogodne. — A tu jaki pokój? a tu jaki? a wanna czemu nie przy sypialnym? A przez podwórze kiedy poszła, to czy koń “popadł się”, czy nawet kura lepsza, bystrem oczkiem na każde pobaczy, niby to już pani Turowicka. “Ja już nie dureń!”
Tak rozmyślał Moroz, włócząc się po lasach, gdyż we dworze nie było roboty pod nieobecność Kotowicza. Chodził już ze trzy tygodnie, aż się nareszcie zaniepokoił, co pan tak długo mógł porabiać poza domem? Nie dawno przysłał po więcej ubrania i bielizny, to i dalej może się wybiera z Osowy? — — a tu nadeszła pora rykowiska łosi, najpiękniejszego strzału do rogala, a pora to krótka, trwa zaledwie tydzień.
Tu i ówdzie w puszczy, przy ostrowach bagnistych, ocienionych bujną olszyną, rozlegało się rankiem i wieczorem huczne stękanie samca, dążącego do kryjówki, gdzie niejedna już głęboka jama, wydeptana racicami, znaczyła miejsca ciężkich zalotów. Rogal czujny, ale rozdrażniony podnietą rui, ogłaszał się też trzaskiem łamanych gałęzi; a gdy przypadkiem usłyszał odzew zdrajcy rywala, który go chciał ubiedz przy lubej łoszy, wściekał się, — przpśpieszał kroku, raz po raz rzucając karkiem potężnym, jakby chciał rozbujać gmach swych ostropalczastych łopat, gotowych dźgnąć i obalić zuchwalca. — Tę właśnie samczą zazdrość wyzyskuje chytry wabiciel, udając stękanie łosia.
Moroz chciał tego roku spróbować, czy nie stracił wprawy w wabieniu — a nuż pan zjawi się i da się wyprowadzić na rykowisko. Więc w po-