Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przecie drogą — czuję ją pod koniem — więc ta droga musi gdzieś prowadzić?
— Wszak tak — Wielmożny pan przykaże jechać dalej?
— Naturalnie — tylko ostrożnie i wolno. Tu jeszcze trudniej jechać, bo mgły zagradzają drogę.
Zdawało się czasem, że jest trochę jaśniej, ale poświata to była zwodnicza. W poprzek drogi zalegały jakby jeziora, albo rzeki rozlane; były to jednak tylko ławy mgły zimnej. W jednej z takich ław musiała się znajdować Oresa i most na niej? —
Wkrótce jeźdźcy usłyszeli niby cichy plusk deszczu, niezupełnie zrozumiały we mgle i ciemności; to tylko pewne, że w pobliżu przelewała się woda — prawdopodobnie rzeka Oresa. — Konie postąpiły jeszcze kilkadziesiąt kroków po drodze, która wydawała się tutaj sypaną wysoko nad poziom okolicy i dochodziła do otchłani, sprawiającej, pomimo mroku, wrażenie ciemniejszej jeszcze i poprzecznej. — Nie co innego, tylko rzeka. — Droga przedłużała się ponad nią lekko majaczącym śladem, wiszącym wysoko nad przepaścią. — Dziwny most!...
Koń Turmowicza doszedł pierwszy do mostu, wyciągnął szyję, chrapnął i stanął; ale popchnięty przez jeźdźca, wszedł na bale uginające się pod kopytami. Za nim poszedł Filut z Kotowiczem. Oba konie szły nadzwyczaj wolno i bojaźliwie, wstrząsając dreszczem swych ciał kruche mostowiny. Dreszcz przejął też Edwarda: czy to most? czy co innego? —
Obok, na prawo jakaś masa ciemna w kształcie domu wchodzi na rzekę i od tego widma idzie ów cichy plusk deszczowy, urągający ociemniałym jeźdźcom. — Wzdłuż mostu baryera z jednego drą-