Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/203

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

krwawych łachmanów rozkładać przed oczyma Reni. — — Należy owszem oddalić się od niej, zostawić ją w spokoju, w tej atmosferze niedostępnej obecnie dla Edwarda, w błogosławionym — spokoju. Czuł, jak Renia gospodarna, Renia czysta, Renia — żona oddala się od niego pędem we mgłę niby już bardzo dalekich wspomnień. Jego chwycił już znowu szał dogodzenia swym namiętnościom, przedewszystkiem zemście; on już pędzi do Trouville. — Chociaż nie może tego uczynić zaraz — i nie powinien — już go nowe ogniwo łańcucha, który sam sobie ukuł, związało. Jakby on dzisiaj stanął przed Renią z tą twarzą potępieńca? — — Ona spytałaby troskliwie, co mu jest, a onby musiał kłamać. Kłamstwo jest zawsze wstrętne, ale wobec Reni byłoby już świętokradztwem, znieważeniem tej pięknej ich świątnyni przyjaźni.
— Nie dla mnie związek z istotą jasną i dzielną, jak spokój sumienia. Jam skazany na bojowanie z życiem o... nieszczęście — — albo na śmierć.
Ale znowu śmierć wydała mu się niepojętą czarną przerwą w młodym jeszcze rozpędzie jego fizycznego organizmu, w napięciu rozpoczętych prac, w natężeniu pragni, wymagających jakiegoś skutku. Zniknąć ze świata w połowie wszystkiego, co się nazywa istnieniem? — — — Trzeba choć pamięć po sobie zostawić konsekwentną, może ponurą, ale nie pustą i głupią...
Powalony przez porywy niewykonalne, napojony goryczą, w rozpaczliwym nastroju nerwów, który mu przypominał żywo wielkie przegrane w hazard, albo daremne oczekiwania na schadzkę z Teo — z tą samą Teo! — Edward szukał, dokądby uciec od siebie samego. Gdyby był w mieścieć po-