Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/156

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tam piękne dęby! I Ptycz piękniejsza niż u nas. Coś pan nad Ptyczą buduje — —
— Coś tam, aby trochę ozdobić pustkowie — rzekł Edward wymijająco.
Nie mogła Renia żądać bliższych objaśnień, ani sprawdzać swoich przypuszczeń. O kobiecie, która tam straszyła, jak widmo, zacząć mówić z tym panem miłym, ale nieznajomym — było niepodobieństwem. Zresztą mogłoby jeszcze przyjść do wzmianki o zniknięciu fotografii, a wtedy cóż? — on zapewne łatwo przebaczy, ale jak uzasadnić ten postępek? — —
Edward zbliżał się pragnieniem do tego samego tematu: nadzwyczaj byłby rad dowiedzieć się, że to Renia — właśnie ona, nie jej siostra — zabrała portrecik, ale nie przychodził mu na myśl zgrabny sposób indagacyi wogóle zaś nie chciał rozpoczynać rozmowy z Renią — o Teo.
I tak nieośmielając się do trudnej szczerości, ciągnęli dalej gawędę, przyzwoitą, bezcelową, przyczem on przypuszczał, że nudzi Renię, a ona czuła się niezdolną zająć czemkolwiek umysł Edwarda. Prawie z uczuciem ulgi powstali od stołu ze swych miejsc zasiadających, ale odgrodzonych od siebie przez jakąś niefortunność w porozumieniu. A przecie mieli najszczerszą chęć podobania się jedno drugiemu i choć ta nie osłabła bynajmniej, zawzięła się w nich nawet z powodu pierwszych mniemanych niepowodzeń.
Sas namawiał do przejażdżki łódkami po jeziorze. Było bardzo gorąco — ogromna woda przyniesie w każdym razie trochę ochłody. Edward oddalił się tymczasem od Reni, ale obiecywał sobie solennie intrygować, aby dostać się z nią na jedną łódkę.