Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pozwolenie dokładnych oględzin muzeum Kurebiesza, znalazł w niem jakiś przedmiot kultowy hebrajski (skatalogowany jako strzemię od siodła Atylli) i wyprosił go sobie za sumę rubli stu, która skusila Kurebiesza, nie opływającego w dostatki. Z funduszu uzyskanego za mniemane strzemię — kompletuje się po dziś dzień zbiór haftek polskich, najbogatszy z istniejących.
W Osowie Kurebiesz ujrzał po raz pierwszy Kotowicza, o którym tylko wiedział, że jest posiadaczem obszernych włości i rozrzutnikiem. Natychmiast rozżarzył się duch w apostole i poniósł go do ewangelizowania Kotowicza. Lew II jął tłómaczyć Edwardowi pilną potrzebę rozdrobnienia wielkiej własności ziemskiej i oddania jej w ręce pracowitych autochtonów. Kotowicz słuchał zrazu grzecznie, potem mniej cierpliwie, aż go nareszcie od natrętnego dziwaka wybawił uprzejmy postuk laski gospodarza, który chodząc po pokojach, zgarniał gości do jadalni, na podwieczorek.
— Zmiłuj się, Justynie, czy ten filozof jest twoim przyjacielem? — szepnął Kotowicz do Sasa.
— Owszem, lubię go... Spotkałem go tymi dniami i zaprosiłem. A co? powiedział ci coś zdumiewającego?
— No, jakiś komunista... prawi mi od kwadransa, abym rozdał majątek między ubogich.
— Ee, to nie groźne. Dobry człowiek. Opowiem ci potem, a teraz bądź łaskaw usiąść... może tu? przy pannie Reginie Oleszance?
Zamiana Kurebiesza na Renię była tymczasem szczytem pragnień Edwarda. Renia także, jakby oczekiwała tej chwili, poprawiła się na krześle z nietajonem zadowoleniem:
— Ładnie to obiecywać się do nas z wizytą