Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

przez powierzchnię wody. — Minął znów księżyc aleję Ptyczy i rzuciły się na nią kształty leśne wielkie, zarastające wodę łodziami pełnemi wysokich cieniów, sztywnych i cichych, jak duchy.
Długo, długo trzymały Halimona dobrze znajome, lube i straszne przywidzenia, dzisiaj wyjątkowo niepokojące. Księżyc już zapadł za las, trwała jeszcze na niebie jego poświata mamiąca i bajkotwórcza, ale stawała się coraz bledszą, zimniejszą.
Halimon obejrzał się na przeciwną stronę nieba, gdzie na rozjaśnionym błękicie wisiała jedna tylko różowa gwiazda poranna.
— Zorga ty moja! — westchnął do niej miłośnie rybak.

Przeżegnał się i zasnął.