Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ale żeś z piekła rodem, to pewne. Ty myślisz tylko o sobie. Takeś się ułożyła, żeby go odurzyć i męczyć... Inaczejby on wyglądał, gdybyś ty była dobra!..
Podarłaby fotografię, gdyby nie rozwaga, że ją musi oddać, a może jej potrzebować jeszcze później, aby jej nawymyślać. Tymczasem odwróciła kontrefekt do góry podszewką i bez tego świadka myślała o Edwardzie:

— Jaki on chudy, smutny... tylko się patrzy poczciwie, jakby prosił o współczucie... Czy mu się podobam, czy nie — zdaje się nawet, że mu się podobam — muszę mu zrobić coś dobrego. Nie chce go Marcelka, to nie — on także nie myśli o żadnej z nas — ale ja mu chcę pokazać, że kobieta, kiedy kogo lubi, to najlepszy bliźni, nie taka jak ta. Co ja mam zrobić, żeby mu było lepiej na świecie?