Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

marzenia, niż do rozmowy z siostrą, tak źle usposobioną dla Kotowicza.
Jednak pewność, że Marcelka lekceważy i nie chce dla siebie Edwarda, otwierała przed Renią inne widnokręgi, palące się ogromną, nieznaną zorzą. Tylko znowu Kotowicz urządza dom dla tej nienawistnej istoty, której aż trzy — teraz dwie — fotografie ma na biurku! Renia dostała wypieków na twarzy od nacisku sprzecznych, lubych i niepokojących wzruszeń.
Tegoż samego dnia przed wieczorem wyszła z domu, nie opowiadając się ojcu, ani siostrze, i poszukała w ogrodzie kryjówki, gdzieby jej nikt się nie domyślił: na trawie, za gęstym żywopłotem agrestów niedojrzałych. Tu jeszcze obejrzawszy się przezornie dookoła, wyjęła ze stanika portret Teo, oparła go o krzak, rozciągnęła się na trawie i spoglądała oko w oko nieznajomej:
— Jak ty tu wyglądasz, ty!.. — przemówiła głośno.
Dalej snuła myśl bez słów, a dogadywał jej zgodnie sad, otaczający swą zdrową wesołością siedzibę polską, sumienną i spokojną. Pani zaś na fotografii była zupełnie inna. Piękne jej rysy wyrażały jakiś rebus. Widać było wyraźnie tylko wielką wprawę do pozowania i ostateczne, bezwstydne zadowolenie ze swej powierzchowności... Ale ta w oczach tęsknota, czy zawiść, i ten w ustach grymas litości, czy pogardy dla wszystkiego, co nie jest nią, osobą jedyną?..
Jeżeli głowa była dla Reni zagadkowa, to reszta postaci wprost oburzała panienkę. Jak można tak się ubrać do fotografii?! Przecie gors prawie nagi, a i całą nogę widać dokładnie pod lekką, ob-