Przejdź do zawartości

Strona:Józef Weyssenhoff - Puszcza.djvu/113

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

obu rękami ruchy dotykania i odejmowania palców od rozłożonych na stole przedmiotów.

“Grzebyki, puszki i flakony,
Brzytwy oprawne w słoniów trzony
I szczotek rząd na parę łokci Do włosów, zębów i paznokci...“

— Elegant! — zakonkludowała prozaicznie i, wybrawszy dużą szczotkę, oprawną w kość słoniową, zaczęła przeczesywać zamokłe pasma włosów.
Ale Renia znalazła ponętniejsze zajęcie W pierwszym pokoju, w pracowni. Dostrzegła na biurku jedną, dwie... trzy! fotografie tej samej kobiety. Przypadła do nich, obejrzała je żarłocznie, a potem zabrała wszystkie trzy i zaniosła strojącej się siostrze:
Marcelka zwróciła głowę dosyć obojętnie:
— Szykowna kobieta...
— Ale to ona, napewno ona! ta, o której wie Józia przez Abramka!
— Prawdopodobnie, bo aż w trzech pozach. — Jakoś cię to bardzo wzrusza, Reniu? — — —
Marcelka powróciła do starań o swą fryzurę, a Renia zabrała fotografie; dwie oprawne odstawiła starannie na miejsce, trzecią bez ramki ważyła długo w ręce. — — Ta trzecia była prawie duplikatem drugiej... niezupełnie, ale bardzo podobna — — — Renia zerknęła ku drzwiom od salonu — były zamknięte — potem na siostrę, zajętą pilnie czesaniem — — cofnęła się w głąb pokoju, rozpięła szybko stanik amazonki i schowała w nim nieoprawną fotografie Teo.
— Co ty tam robisz, Reniu? — zawołała Marcelka, straciwszy siostrę z oczu.
— Nic... chodzę sobie. — — —