Strona:Józef Weyssenhoff - Nowele.djvu/210

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   204   —

Pełna godności i prawie kokieteryi, przemówiła, jakby z obrazu:
— To waćpan nie wiesz?...
— Wiem, wiem, słyszałem... ja także mogę powiedzieć, że go znam: myślę ciągle o nim, pisać będę o nim.
— To trzeba dobrze zrobić. Jak do sakramentu trzeba się przysposobić, kawalerze.
— Jestem pani zdania. Mam dużo materyałów — i tutaj znalazłem rzeczy bardzo ciekawe.
— Trzeba go widzieć. Waćpan go widziałeś?
— Niby jak?...
Przypomniałem sobie szybko, że mam do czynienia z umysłem, przesłoniętym wizyami nie realnemi, może jednak cennemi bardzo dla badacza i pisarza. Nie czynię sobie zbyt gorzkich wyrzutów, żem zmyślał trochę, aby nie stracić jedynej w życiu okazyi. Dodałem prędko:
— Widzę go ciągle na rozpędzonym koniu...
— Toś może waćpan służył wojskowo? Może pod jego rozkazami?
— To nie... ale na ulicach Warszawy...
— Jakżeż to? na rozpędzonym koniu?
Pani Teodora nagle zaniepokoiła się, zaczęła trząść głową i ręką energicznie, oczy jej błysnęły z pod przymkniętych powiek, i bodaj nawet, że się zarumieniła.
— Tylko nic o tej jeździe au pas de charge z Łazienek do zamku — wiesz waćpan? A pfe! To zrobił Dembowski, czy inny paliwoda — tylko potem rozeszła się gadka. To nieprawda! On się na inne rzeczy ważył.
— I ja w to nie wierzę — nie wspomnę nawet.
— Dobrze waćpan uczynisz, bobyś i chybił... A ja