Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   86   —

— To już musi być tak — przyznał Gimbut.
— Jakie pańskie zdanie: czy powinien był tak postąpić?
— Ja, pani hrabino, nie powiem... Pobudka w każdym razie szlachetna.
— Tak i ja mówię. Ale ojciec bardzo surowo go sądzi. Dowodzi, że całe założenie strzeleckie jest niedorzecznością i przewiduje ciężką odpowiedzialność wobec władz rosyjskich, jego i naszą.
— Wszak pan Bronisław jeszcze niepełnoletni?
— Na szczęście brakuje mu pół roku do pełnoletności. Więc jako taki — i student — i jedynak — nie jest tymczasem poborowy do wojska rosyjskiego. — — Ja się zresztą o niego nie boję. — Chciałabym tylko, aby on, moje jedyne dziecko, stał w tej wojnie tam, gdzie należy.
— Młodzieniec ma po swojemu słuszność — orzekł Gimbut. On z przekonania poszedł bić się za ojczyznę.
— Niech to pan powie mężowi, proszę.
— Jaż powiem, jeśli zapyta.
Właśnie prezes Linowski zdążał do ogrodu sam, bez gościa, i zaczął o nim rozprawiać:
— Pozbyłem się go nareszcie. Jakiś zagadkowy jegomość. — — Przepraszam, panie Dominiku, ale śmiem pana zaliczać do przyjaciół i mówię otwarcie. Wartoby w interesie ogólnym wyświetlić, co to za jakiś pan Heine-Zbrucki?
— Jeżeli mnie oczy nie zawiodły, żydek — rzekł Gimbut.
— Z pewnością. — Przyjechał do mnie, aby mi proponować interesy naftowe w Galicji Wschodniej.