Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   73   —

— I syna oddajesz pan do wojska bez żalu? — zapytał Sworski, coraz ciekawiej wpatrując się w oczy obywatela koneckiego.
— Cóż robić? Sam Cesarz każe.
— A my to sami, panie Gruszczyński, nie poszlibyśmy bić Niemca, gdybyśmy byli młodsi? Przecie po tej wojnie może powstać Polska wolna, niepodległa!
Gruszczyński spojrzał na Sworskiego wzrokiem osowiałym:
— Jakże to, kiedy polskiego króla już i za pamięci pradziada nie było?
— Są narody wolne i bez królów, a dobrze im się dzieje — rzeczypospolite. Taka naprzykład Francja — wielki naród!
— Słyszałem — odparł Gruszczyński — ale u nas trzebaby tego dopiero próbować, bo naród z tem niezwykły. Niechta tymczasem „cesarskie“ nas trzymają — można sobie z nimi poradzić.
— Na dzisiaj to wystarcza — odrzekł Sworski, mniej zachwycony ostatnim zwrotem rozmowy.
Polityka koneckiego statysty nie sięgała zbyt daleko aspiracjami poza dzień dzisiejszy. Ale był w niej podkład zdrowego instynktu rasy i Tadeusz zauważył, że jego własne rozumowania opierają się na tym samym podkładzie, choć wybiegają dużo bujniej w przyszłość. Uprzejmie pożegnał umiarkowanego współobywatela, podając mu rękę:
— Do widzenia, panie Gruszczyński, — pora mi do moich znajomych. Życzę panu zdrowia i synowi,