Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/480

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   478   —

— Jaż nie widziałem rozkazu. Tylko miejscowy starosta musi wiedzieć. Ty jego znasz — Połulachowicz, nasz towarzysz z roku 1905-go. On był zamieszany i do rzeczypospolitej Lubelskiej.
— Dobrze, żeś mi go nazwał, Domciu, abym mógł starannie go unikać. Przecie to gałgaństwo, ten rozkaz ścigania Starego Przeora — jeżeli nie bezdenna głupota. Moglibyśmy pognębić tego starostę, oskarżyć go o nadużycie władzy. — Prezes Linowski pomógłby nam z pewnością. Ale mścić się nie raczymy. Nie dobywa się bowiem miecza na pluskwy.
— Tak ono i jest — rozśmiał się Gimbut. — Ot i rozweseliłeś mnie, Tadeuszku. Zachodziłem w głowę, jak ochronić czcigodnego człowieka od oszczerstw i prześladowań, a zdaje się, że i niema potrzeby.
— Sam absurd umorzy tę sprawę — odrzekł Tadeusz. — No, do widzenia, mój drogi. Zosia czeka na mnie.

∗             ∗

Zofja wysłuchała sprawozdania Tadeusza z zachwytem. Ledwie ją uraził szczegół pościgu policji za Starym Przeorem. Wzruszyła tylko ramionami:
— Może ten starosta ma pomieszanie zmysłów?
— Pocieszajmy się tem przypuszczeniem — odrzekł Sworski — ale słaba to pociecha. Człowiek, pełniący urząd państwowy, mniejszy czy większy, przestaje poniekąd zajmować ogół jako zagadka psychologiczna; sądzi się go według jego sprawności, dodatniej lub ujemnej. Ten starosta, choćby był warjatem, zachował jednak dosyć przytomności, aby przeciw-