Strona:Józef Weyssenhoff - Noc i świt.djvu/478

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.
—   476   —

Starego Przeora, Gimbut, który wiedział przecie cośniecoś o dziwnym mnichu, odezwał się żywo:
— Ot i ja mam wiadomości, ale niedobre.
— Jakto: niedobre? — zadziwił się Tadeusz.
— A to, że jego poszukuje policja.
— To niepodobieństwo! — — policja państwowa polska?!
— Ta nasza, znajoma. — Jaż nie śnię, mówię tobie. — Byłem wczoraj w Końskich dla sprawunków fabryki i właśnie podczas mojej nieobecności zjawiła się policja. Raportował mi Krysiński, zawiadowca. Szukali — jak mówi — niebezpiecznego włóczęgi w przebraniu zakonnem, który się trudni propagandą przeciwpaństwową...
— Przeciwpaństwową?! — przerwał Sworski zawzięcie — chyba przeciwrządową? — Ale i to do niego niepodobne. On tylko najczystszą polskość sieje po Polsce.
— Jaż wierzę tobie i pani Zofji — mąż dobroczynny. — Ale musi być ten sam, kiedy go tak opisują.
— I cóż on zrobił takiego? Zbuntował fabrykę, czy pchnął ją do jakich manifestacyj?
— Gdzie zaś! Przychodził kilka razy, rozmawiał z robotnikami na pauzach — nie podczas pracy — mówił podobno o wysokiej godności pracowników żelaza, którzy gotują i pług dla órki i miecz dla obrony ojczyzny; mówił też, że będą mogli posyłać dzieci do wielkich i dobrych szkół, które staną wpobliżu — niby o naszych szkołach w Bronisławicach. — Krysiński mi opowiadał, że z początku drwili z niego robociarze, a to że cudak, że klecha, który nie do